niedziela, 21 sierpnia 2011

Rozdział I

Był środek nocy. Carmen z krzykiem podniosła się z łóżka i spojrzała na zegarek. Znów 03.34. Tak jak w siedem poprzednich nocy, też budzi się o tej samej godzinie. Znowu to samo. Znowu ten sam sen. Siódmy raz z kolei ten sam sen. Ten sam mężczyzna.
Lecz znowu nic nie pamięta, oprócz wyrazu jego twarzy. Tego głębokiego, pełnego namiętności spojrzenia zielonych, kocich oczu. Tych pełnych, krwistych ust. Tego zadrapania na lewym policzku. Tego zadartego noska. Tych brązowych, rostrzęsionych na wszystkie strony pasm włosów. I ten uśmiech. Taki podejrzany, ale najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziała. Tego... a zresztą. Kim On jest? Dlaczego ciągle jej się śni? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania...
Posiedziała jeszcze kilkanaście minut na swoim błękitnym łożu, nie mogła zasnąć. Poszła do łazienki. Wzięła zimny prysznic, a potem biorąc mydło do ręki i szorując ją, spojrzała w lustro. Jej ciemne blond kosmyki opadały na jej ramiona, powoli się uginając, bo były dosyć długie. Z oka powoli wypływała łza. Nie wiem dlaczego, to chyba ze strachu. Wypłynęła i leciała powoli po twarzy, aż doszła do zadrapania na policzku. Lewym. Tak samo jak u Niego. Było identyczne. Z jej głębokich, mocno niebieskich oczu łzy popłynęły na dobre. Nie mogła się opanować. Siadła na ziemi i po prostu płakała. Nie miała pojęcia co teraz zrobić. Nie mogła zapomnieć jego twarzy. Nie mogła. Nie potrafiła, nawet jeśli by cholernie chciała. W końcu oparła sięo pralkę i zasnęła. Obudziły ją krzyki rodziców.
- Znowu pijesz! A miałeś nie pić! Ty idioto! - krzyczała ze łzami w oczach mama Carmen, Adele.
- Sama jesteś idiotka! Ode mnie spierdalać, mam swoje życie i mogę robić co chce... - Mówił nieźle nachlany tata Carmen, Jack.
 Dziewczyna nie mogła już tego słuchać. Chciała zbiec po schodach i ich uciszyć, ale noga jej się potknęła i wylądowała na samym dole ze złamaną ręką. Dopiero póki nie krzyknęła to nie widzieli jej, chociaż stali tuż obok niej.
- Jesteście okropni! Po co w ogóle się pobieraliście! - Krzyczała tylko ze łzami w oczach, i niepochamowanym bólem fizycznym, ale także i psychicznym.
- Po to, żeby mieć takiego gówniarza za córkę... - wyseplenił tata.
Tego było już dla niej za wiele. Zwijając się z bólu podniosła się i wybiegła. Do szpitala dzielił ją tylko km, ale to jednak dużo dla takiej osóbki jak ona. Zaczęła biec. Nagle ktoś mocno chwycił ją za ramię, właśnie tej ręki, która okazała się być złamaną.
- Ała! Moja ręka, ty idioto, zostaw...
Nagle przerwała. Stało się coś dziwnego. Zobaczyła tą samą twarz. Tą samą. Tą ze snu. To był On. To On śnił jej się te siedem nocy z rzędu.
- Nic Ci już teraz nie będzie, Carmen. - powiedział nieznajomy.
- Co? Skąd znasz w ogóle moje imię? Co jest grane? Ej... moja ręka. Ona mnie już nie boli...
- No właśnie o to mi chodziło. Do zobaczenia wkrótce!
Po tych słowach znikł. Po prostu rozmazał się. Jak pył.
Carmen zrobiło się słabo. Wieczorem obudziła się dopiero w swoim łóżku, po tym jak zgarnęli ją z chodnika. Nie mogła przestać myśleć o tym wszystkim. Co to do cholery ma znaczyć?

2 komentarze:

  1. uu fajny ^_^ czekam na nastepne. Ja też pisze ..
    http://www.photoblog.pl/wampirzycaramona



    Pozdro ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie <333. Ja również piszę.
    http://revisedsecrets.blogspot.com/
    http://www.photoblog.pl/revised
    Wchodź jeśli masz czas ;)

    OdpowiedzUsuń